Ta książka już od dawna za mną chodziła. Widziałam ją w księgarniach i na blogach. Z opisu niezbyt mnie zainteresowała, bo generalnie nie czytam powieści o robotach/cyborgach. Po prostu ich nie lubię. Jednak zdecydowałam się ją przeczytać w te wakacje, ponieważ biorąc udział w lipcowym Bookathonie potrzebowałam książki autora o moich inicjałach. Nie byłam w stanie znaleźć niczego oprócz „Cinder” (naprawdę długo szukałam, ale alternatywą były tylko książki pani Musierowicz), więc chcąc nie chcąc sięgnęłam po nią. Miałam nadzieję, że ta powieść mnie czymś zaskoczy z uwagi na to, że jest oparta na baśni (a takie lubię 🙂 ). Niestety nie udało jej się to, ale nie było aż tak źle, jak się spodziewałam.original

Cinder jest cyborgiem. Mieszka wraz z macochą i przyrodnimi siostrami w Nowym Pekinie. Ludność w mieście dziesiątkuje tajemnicza choroba, którą zaraża się jedna z sióstr głównej bohaterki. Cinder przypadkowo spotyka księcia, który (w życiu nie zgadniecie :)) zaprasza ją na bal! On sam jednak ma problemy, gdy na Ziemię przybywa znienawidzona królowa innej planety. Wie, że aby uratować państwo musi ją poślubić, jednak taka decyzja może zniszczyć jego przyszłość…

Sam pomysł na fabułę jest całkiem dobry. Początkowo akcja jest naprawdę ciekawa, oryginalna. Jeszcze nigdy nie spotkałam się w powieści z główną bohaterką cyborgiem i przez pierwsze parę rozdziałów było całkiem ok. Czytając je doszłam nawet do wniosku, że to będzie jedna z lepszych książek, które przeczytałam w wakacje. Jednak okazało się, że im dalej, tym gorzej. I niestety jeszcze w trakcie lektury zmieniłam zdanie.

Największym problemem tej książki jest główna bohaterka, która zaczęła mnie niesamowicie irytować mniej więcej w połowie powieści. Miała ona tak dziwny tok rozumowania i podejmowała tak irracjonalne decyzje, że mimo początkowej sympatii szybko ją znienawidziłam. Nie byłam w stanie zrozumieć ŻADNEGO jej wyboru. Wszystkie one wydawały mi się zupełnie głupie i nieprzemyślane. Przykład : Wszyscy mówili jej, że ma się trzymać z daleka od pałacu dla własnego bezpieczeństwa. Co zrobiła Cinder? Po prostu poszła tam (z błahego powodu) i dała się łatwo zauważyć. Oczywiście nie wpadła na to, że nie tylko ona może mieć przez to problemy… po prostu brak słów.

Cinder skutecznie obrzydziła mi tę książkę. Narracja była trzecioosobowa, ale na szczęście (bo chyba nie dokończyłabym czytania) nie skupiała się tylko na życiu głównej bohaterki i były też rozdziały opisujące księcia i jego punkt widzenia. Ratowały one sytuację.
Punkt kulminacyjny był tak niesamowicie przewidywalny… Bardzo szybko domyśliłam się, kim jest Cinder i zakończenie mnie w ogóle nie zaskoczyło. Stało się to, co stać się musiało. Oparcie całej historii na baśni niezbyt pomogło, sprawiło tylko, że łatwiej można się było wszystkiego domyślić.Okładka tajskiego wydania "Cinder"

Ta powieść oczywiście ma parę plusów. Największym chyba są bohaterowie drugoplanowi. Książę Kai szybko zdobył moje uznanie. Był odpowiedzialny, potrafił przekładać dobro państwa nad swoje własne. Nie myślał tylko o sobie, był świadomy konsekwencji swoich decyzji – w przeciwieństwie do Cinder. Dobrze wykreowana została też główna zła postać – królowa Levana. Ciekawie przedstawiono jej historię i intrygi, które uknuła dążąc do władzy.

Generalnie nie jest to bardzo zła książka, ale moim zdaniem do wybitnych też nie należy. Niestety, główna bohaterka całkowicie pozbawiła mnie radości z czytania. Zakończenie jest przewidywalne, ale spodziewałam się gorszej lektury.

„Cinder” jest pierwszym tomem serii. W Polsce na razie wydano tylko drugi, ale podobno ma być ich więcej. Zastanawiam się, czy kontynuować tę serię (podobno każdy tom opowiada historię innej dziewczyny, ale ich losy się łączą). Na razie chyba dam spokój.

Czytaliście „Cinder”? Jak Wam się podobała? Warto sięgnąć po kolejne tomy czy lepiej sobie odpuścić?
Każdy komentarz sprawia mi wielką radość i niezwykle motywuje do dalszej pracy 🙂