Nie lubię pisać źle o książkach. Naprawdę, nie sprawia mi najmniejszej przyjemności wymienianie kolejnych wad przeczytanych powieści. Znacznie bardziej lubię opisywać dobre strony każdej przeczytanej pozycji. W związku z tym staram się tak dobierać książki, aby były dobrze napisane i co najważniejsze przyjemne w odbiorze. Niestety, ostatnio mam pecha co do książek młodzieżowych. Bardzo rzadko w ciągu minionych paru miesięcy miałam okazję powiedzieć o jakieś powieści coś naprawdę pozytywnego, czy też napisać o jej wyjątkowości. Ale to „dzieło”, o którym dziś chcę trochę poopowiadać, jest wyjątkowe. Ale niestety nie w takim sensie, jakim chciałabym.
Zacznijmy od tego, że nie miałam dużych oczekiwań w stosunku do „Klątwy tygrysa”. Słyszałam wiele różnych opinii na temat tej książki i część z nich nie była pozytywna. Nie zdawałam sobie sprawy jednak, że jest aż tak źle.
Magnetyczne oczy tygrysa. Pradawna klątwa, którą zdjąć może tylko ona. Namiętność silniejsza niż strach. Razem muszą stawić czoła mrocznym siłom. Czy poświęcą wszystko w imię miłości?
Taki oto opis czeka na nas z tyłu książki. Zupełnie mnie on nie zachęcał, ale postanowiłam nie zrażać się tym, bo przecież mnóstwo bardzo dobrych książek jest reklamowanych w dość mało zachęcający sposób. Zaczęłam czytać i niestety, sztampowość opisu wiele mówi o treści książki.
Cała historia rozpoczyna się, gdy nastoletnia Kelsey podejmuje się wakacyjnej pracy w cyrku. Tam jej uwagę zwraca piękny, biały tygrys o „magnetycznych oczach”. Dziewczyna jest nim zaintrygowana i próbuje nawiązać z nim bliższy kontakt. To powoduje wiele nieoczekiwanych zdarzeń, między innymi podróż do Indii, która zmieni wszystko w jej życiu.
Nie spodobał mi się w ogóle pomysł na tę opowieść. Niby jest to coś nowego, nie znowu wampiry czy wilkołaki…….ale tygrys? Naprawdę autorka nie potrafiła wpaść na coś lepszego? Jak dla mnie cały główny wątek tej książki od początku pozbawiony był sensu. O ile prolog zapowiadał się naprawdę ciekawie, to wszystko szlag trafił, kiedy okazało się, co spowodowało tę zmianę postaci głównego bohatera. Nie rozumiem, dlaczego Główny Zły (którego imienia nawet nie próbowałam zapamiętać), pragnący oczywiście władzy nad światem, krajem czy kontynentem, miałby zamienić swoich wrogów w zwierzęta, zamiast zabić ich i pozbyć się problemu raz na zawsze? Ta historia mogłaby się nawet udać, gdyby nie piętrzące się na każdym kroku absurdy. Autorka zmarnowała potencjał tej książki, bo gdyby parę rzeczy zostało zmienionych, to ta opowieść naprawdę mogłaby się udać.
Dużą rolę w „Klątwie tygrysa” gra mitologia indyjska. A raczej miała grać w pierwotnym zarysie. Jeszcze nigdy wcześniej nie spotkałam się z powieścią, w której występuje jakikolwiek element hinduizmu. Na początku mnie to zaciekawiło, ale gdy autorka postanowiła wprowadzić nas w ten świat bogów i bogiń, szybko się zniechęciłam. Nie mamy tu przedstawionej praktycznie żadnej konkretnej historii, pani Houck tylko co jakiś czas w momentach, które do tego zmuszają wrzuca jakieś zdawkowe informacje, kto jest kim. Czytając tę książkę, miałam nadzieję, że dowiem się czegoś nowego o wierzeniach, z którymi wcześniej nie miałam styczności, jednak srodze się zawiodłam. Po zakończeniu tej książki moja wiedza na temat mitologii indyjskiej jest praktycznie taka sama, jak przed jej rozpoczęciem. Kojarzę tylko imię jednej bogini – Durgi, która miała odgrywać odgrywała w tej powieści chyba dość znaczącą rolę (oprócz tego, że to jej bohaterowie mieli składać ofiary, nie wiem o niej nic), ale poza nią nie jestem w stanie wymienić nikogo innego.
Mogłabym przymknąć oko na absurdalność niektórych momentów „Klątwy tygrysa” i niewielką ilość mitologii, o którą ma opierać się cała historia, gdyby nie bohaterowie. Już dawno nie spotkałam się z tak irytującymi i bezmyślnymi postaciami. Dotyczy to zarówno Kelsey, jak i Rena. Narracja jest pierwszoosobowa z perspektywy dziewczyny, więc niestety poznajemy jej sposób myślenia. Kelsey jest tak płytką, często po prostu w ogóle nie myślącą postacią, że już w połowie książki trafiła na pierwsze miejsce w moim rankingu najbardziej irytujących bohaterek. Jej rozważania wołają o pomstę do nieba! Przykład? Proszę bardzo:
Ren był moją mroczną stroną, zakazanym owocem, moją osobistą Dalilą – ostateczną pokusą. Pytanie brzmiało…czy ja potrafię mu się oprzeć?
Aż musiałam sprawdzić, o kogo chodzi – Dalila to wg. wujka Google biblijna postać, kochanka Samsona, pogromcy Filistynów, która przyczyniła się do jego zguby. Pani Houck naprawdę długo nad tym musiała myśleć chociaż to może ja po prostu jestem tak głupia, że nie rozumiem tych jej metafor. Takich podobnych rozważań jest po prostu mnóstwo w tej powieści. I jak to czytać??? Bo ja nie potrafię bez niekontrolowanych wybuchów śmiechu co dwa zdania. Czytając niektóre rozdziały, musiałam odłożyć książkę na bok, uspokoić się i dopiero po jakimś czasie kontynuować lekturę.
Główne postacie żeńskie często mnie denerwują w powieściach młodzieżowych, w przeciwieństwie do bohaterów męskich, którym z reguły nie mam nic do zarzucenia. Nie tym razem jednak! Ren, który na początku wydawał się naprawdę normalny, szybko okazał się zaskakująco podobny do Kelsey. Na szczęście nie w stu procentach, ale jego niektóre zachowania albo denerwowały, albo załamywały ręce . A szkoda, bo ta postać mogła stanowić niezłe pole do popisu dla autorki.
Jedynym bohaterem, który mnie ani razu nie zirytował (dalej nie wiem, jakim cudem), był brat Rena, czyli Kishan. Nie mam nic przeciwko tej postaci. Na razie pokazał się on z bardzo dobrej strony i jeśli kiedykolwiek jakimś cudem sięgnę po kontynuację, to tylko dla niego.
Skoro mamy tutaj mnóstwo schematów, to zgadnijcie, na co jeszcze natkniemy się w tej książce. Oczywiście trójkąt miłosny!!! Nie będę już wymieniać, jaki to beznadziejny twór, ale uważam, że on naprawdę nie był tu konieczny. No, ale skoro młodzieżówka, to zapewne musi być.
Jak mogliście już bez problemu zauważyć, czytanie tej książki było niezwykle męczące. Przez całą jej drugą połowę tylko odliczałam strony do końca i modliłam się, żeby jak najszybciej przez nią przebrnąć i zapomnieć. Nie polecam „Klątwy tygrysa” nikomu. Moim zdaniem jest to powieść tak słaba, że nie nadaje się nawet do czytania jako lekka książka na odstresowanie (a taki cel jej lektura miała u mnie i osiągnęła dokładnie odwrotny skutek).
Czytaliście „Klątwę tygrysa”? Co o niej sądzicie? Dajcie znać, szczególnie, jeśli znajdzie się ktoś, kto jest fanem tej książki (a może całej serii?). Chętnie poznam Wasze zdanie 🙂