Jeśli mieliście okazję poznać dwa pierwsze tomy „Kronik Jaaru”, to na pewno macie zarówno wyrobione własne zdanie o tej serii, jak i oczekiwania w stosunku do jej kontynuacji. Ze mną nie było inaczej – po świetnym „Czarnym amulecie” (który podobał mi się bardziej niż „Księga Luster”) byłam przekonana, że trzecia część co najmniej utrzyma poziom poprzedniczki, a może nawet okaże się od niej znacznie lepsza. Właśnie z taką myślą zaczynałam lekturę „Siedmiu bram”. Po przeczytaniu opisu przewidywałam, że akcja powieści wciągnie mnie od samego początku i (podobnie, jak w przypadku pozostałych tomów) nie pozwoli odłożyć książki na bok. Już po kilku rozdziałach widziałam, że nie do końca moje oczekiwania zostaną spełnione, ale niestety z biegiem czasu okazało się, że nie tylko w tym aspekcie.

Pierwszy problem, jaki miałam z tą historią nie wynika z jej wad, ale z moich prywatnych upodobań. Nie miałam jeszcze okazji pisać o tym na blogu, ale musicie wierzyć, że nie lubię motywu drogi w powieściach. Nie znalazłam jeszcze książki, w której by mi się on spodobał i z tego powodu staram się nie sięgać po zbyt wiele historii, w których gra on dużą rolę. Sytuacje, w których bohaterowie przez większą część akcji podróżują, nie budzą we mnie żadnych emocji oprócz postępującego znużenia. Niestety (dla mnie, ale rozumiem, że wielu osobom może to przypaść do gustu), w trzecim tomie „Kronik Jaaru” postacie przez wiele stron wędrują przez kolejne krainy w ściśle określonym przez siebie celu, napotykając na przeróżne próby i przeszkody. Mimo że nie jestem ogromną fanką samego tego zabiegu, to muszę docenić to, co wprowadził do całej opowieści autor dzięki jego zastosowaniu.

siedem-bram1

Przede wszystkim udało mu się jeszcze bardziej rozbudować i tak już obszerny świat przedstawiony. Bohaterowie trafiają do różnych miejsc i mają kontakt z kolejnymi magicznymi miejscami i niezwykłymi stworzeniami. Nasza wiedza na temat całego Jaaru ulega znacznemu poszerzeniu. Wydarzenia, które obserwujemy podczas lektury, mają miejsce w przeróżnych regionach tej krainy, między innymi w mrocznym Tir-na-Nog, z którym w poprzednich tomach nie mieliśmy zbyt dużej styczności. Autor zasypuje nas ogromem informacji zarówno na temat magii obecnej w tym świecie, jak również skomplikowanych tradycji oraz sytuacji politycznej. Widać, że Adam Faber ma ogromną ilość pomysłów, które stara się wprowadzić do swoich powieści i z całą pewnością w kolejnych tomach jeszcze więcej z nich zrealizuje.

Czytając „Siedem bram” wraz z biegiem fabuły byłam coraz bardziej przytłoczona. W tej części mamy do czynienia z niesamowitą wręcz ilością wątków i bohaterów, których ma mój gust było jednak trochę za dużo. Pojawiło się tyle nowych postaci, że momentami gubiłam się, kto jest kim i do czego dąży. Czytałam dalej z nadzieją, że wreszcie wydarzy się coś, co pozwoli mi poukładać sobie to wszystko w głowie i ogarnąć w pełni, o co chodzi. Niestety, nie doczekałam się. Tym razem zakończenie nie przyniosło mi zbyt wielu odpowiedzi, a większa część wątków pozostała nierozwiązana. Liczę na to, że kolejny tom (na który oczywiście czekam) nareszcie złoży te wszystkie elementy razem i sprawi, że nie będę miała już w głowie takiego zamieszania.

Jeśli chodzi o bohaterów, to moje odczucia są identyczne do tych, które miałam po lekturze „Czarnego amuletu”. Dalej irytuje mnie Kate (i porzuciłam już wszelką nadzieję, że kiedykolwiek przestanie), a sympatię wzbudza Jonathan. Pojawiło się jednak w tej książce parę momentów, w których każda z przedstawionych postaci co najmniej raz zachowała się kompletnie irracjonalnie. W wielu przypadkach byłam w stanie przymknąć na to oko i te „chwile słabości” nie wpłynęły na moją opinię o danej osobie. Jeśli jednak mam wskazać bohatera, który najbardziej mnie zaintrygował, to bez wątpienia była nim Thurisaz. Nie będę Wam mówić, kto to jest, bo przypuszczam, że byłby to spoiler, a ich nie lubimy. Dowiecie się, jak przeczytacie 🙂

siedem-bram2

Nie miałam okazji przy recenzjach poprzednich tomów za dużo wspomnieć o oprawie graficznej tej serii, więc muszę zrobić to teraz. Okładki wszystkich części są po prostu cudowne i genialnie prezentują się na półce. Moją ulubioną jak na razie jest właśnie ta z „Siedmiu bram” – mogę się w nią wpatrywać bez końca. Zdecydowanie „Kroniki Jaaru” są jedną z najładniej wydanych serii, jakie obecnie są dostępne na polskim rynku i warto je mieć chociaż dla tych niesamowitych okładek.

Mimo że trzeci tom tego cyklu nie spodobał mi się tak bardzo, jak tego chciałam, pod żadnym pozorem nie można go nazwać złą książką. Nawet jeśli ze wszystkich dotychczas wydanych części w moim odczuciu jest najsłabszy, to jednak w dalszym ciągu przedstawione w nim wydarzenia zaskakują i – dzięki wprowadzeniu kolejnych elementów magicznego świata – wciągają czytelnika jeszcze głębiej w świat Jaaru. Odkładam tę książkę na półkę z dozą rozczarowania, ale mam nadzieję, że autor w kolejnych częściach chociaż trochę zrekompensuje mi ten lekki zawód.


Czytaliście już któryś z tomów tej serii? A może „Siedem bram” też macie już za sobą? Koniecznie podzielcie się swoją opinią, chętnie poznam Wasze odczucia 🙂

Wydawnictwo Czwarta Strona

Wydawnictwo Czwarta Strona