Upłynęło już sporo czasu od momentu, kiedy pojawił się pierwszy taki post o obejrzanych przeze mnie w ostatnim czasie filmach i serialach. Połowa wakacji (czemu ten czas tak szybko mija???) już prawie za mną i nazbierało się parę tytułów, które wreszcie udało mi się nadrobić i które chciałabym tutaj omówić. Ten post poświęcę tylko serialom, bo w przeciwnym wypadku byłby stanowczo za długi. Filmy innym razem 😉
„Ania, nie Anna”
Mam wrażenie, że był czas, w którym ten serial był dosłownie wszędzie. Wszyscy oglądali i się zachwycali, a ja oczywiście jak zawsze nie wiedziałam, o co tyle szumu. Nową produkcję Netflixa opartą na historii Ani z Zielonego Wzgórza udało mi się nadrobić dopiero parę tygodni temu i teraz nareszcie sama mogę się wypowiedzieć na jej temat.
W podstawówce miałam małą obsesję na punkcie historii Ani Shirley i w tamtym czasie przeczytałam chyba wszystkie książki, które się na nią składają. Nie udało mi się obejrzeć jednak żadnej z licznych ekranizacji tych powieści, więc nie mogę porównywać „Ani, nie Anny” z tym, co zostało wyprodukowane wcześniej. Ten serial był dla mnie swoistym „powrotem do dzieciństwa”, do opowieści, którą uwielbiałam jako dziecko. W żaden sposób nie zostałam rozczarowana tym, co przygotowali dla widzów jego twórcy. Bardzo dobrze oddali cały „duch” książek i klimat, który stworzyła w nich Maud Montgomery.
Pod względem fabularnym serial w dość znacznym stopniu odbiega od literackiego pierwowzoru, jednak nie uważam tego za wadę. Przeniesienie kropka w kropkę każdego wydarzenia z powieści wiązałoby się z zupełnym brakiem zaskoczenia dla osób, które „Anię” czytały i dobrze znają. Dodane do scenariusza elementy i pewne zmiany, które wprowadzono dodają serialowi więcej wyjątkowości i sprawiają, że nawet osoby, które historię Ani potrafiłyby wyrecytować z pamięci, mogą oglądać i czuć się momentami zaskoczone.
Największy plus tej produkcji stanowi bezapelacyjnie jej warstwa wizualna. W tej kwestii widać, że zadbano o każdy szczegół, aby jak najlepiej oddać zamysł twórców. Kadry są po prostu idealne i całkowicie pokrywają się z moim wyobrażeniami na temat krajobrazów z „Ani z Zielonego Wzgórza”. Warto docenić również grę aktorską. Amybeth McNulty, która wciela się w główną bohaterkę odtworzyła ją doskonale. Podobnie, jak reszta obsady, została dobrana wręcz rewelacyjnie i na ekranie radzi sobie wyśmienicie.
„Ania, nie Anna” bardzo przypadła mi do gustu i sprawiła, że znowu poczułam się trochę jak mała dziewczynka. Jeśli lubicie tego typu produkcje to koniecznie jak najszybciej nadróbcie ten serial. Dla fanów „Ani z Zielonego Wzgórza” obowiązkowy do obejrzenia 🙂
„Riverdale”
Serial, na który natknęłam się zupełnie przypadkowo (i tak samo przypadkowo się w niego wciągnęłam :D). Opowiada o grupce przyjaciół mieszkających w małym, spokojnym mieście – tytułowym Riverdale. Życie ich i wszystkich innych mieszkańców zmienia się, kiedy ginie syn jednej z najbogatszych rodzin i gwiazda tamtejszej szkoły – Jason Blossom. Nastolatkowie próbują rozwiązać zagadkę, która kryje się za jego zniknięciem uruchamiając śledztwo, w którym każdy jest podejrzany. Coraz więcej sekretów wychodzi na jaw z każdym dniem… . Co naprawdę wydarzyło się 4 lipca? I kto za tym wszystkim stoi?
Ten serial wciąga już od pierwszego odcinka. Wystarczy parę minut, by zostać całkowicie i niemiłosiernie pochłoniętym przez tę historię. Fabuła obfituje w mnóstwo różnych sekretów, intryg i zwrotów akcji, przez które nie mogłam się oderwać od komputera i oglądałam po parę odcinków dziennie. To z pewnością najciekawszy serial, jaki obejrzałam w ostatnim czasie i jeden z najlepszych pod względem realizacji. Gra aktorska stoi na bardzo dobrym poziomie, scenariusz wymiata, ujęcia są przepiękne i jeszcze do tego soundtrack <3
Oprócz głównego wątku (zaginięcia nastolatka) mamy również niezliczoną ilość pobocznych linii fabularnych, które mnie momentami interesowały znacznie bardziej niż samo śledztwo. Swoje problemy ma nie tylko młodzież, ale również ich rodzice, których tajemnice są znacznie bardziej zagmatwane, niż by się mogło wydawać. Wszyscy bohaterowie są świetnie wykreowani i co najważniejsze: są wielowymiarowi. Nie znajdziemy tu dwóch takich samych osób! Nie wszyscy od początku wzbudzili moją sympatię (jak m.in Archie, którego postępowanie było czasami dla mnie zupełnie niezrozumiałe), ale do swoich ulubieńców zaliczam Jugheada i Veronicę, dwójkę najbardziej charyzmatycznych moim zdaniem postaci <3
Zdaję sobie sprawę, że nie jest to serial idealny i jeśli ktoś bardzo chce, to znajdzie w nim błędy. Ja jednak rozpatruję wszystkie oglądane przeze mnie seriale w kategorii guilty pleasure i nie dopatruję się w nich na siłę wad. „Riverdale” to moja bezapelacyjna wakacyjna miłość i już teraz nie mogę się doczekać kolejnego sezonu. Jeśli chcecie obejrzeć coś wciągającego, zaskakującego i przede wszystkim lekkiego podczas wolnych dni to naprawdę BARDZO polecam <3
„Reign” – sezon 4
W poprzednim poście z tej serii polecałam Wam „Reign” i opowiadałam trochę o fabule (jeśli jesteście ciekawi, link tutaj). Dziś skupię się na podsumowaniu ostatniego, czwartego sezonu tego serialu i powiem Wam o moich odczuciach na temat jego zakończenia (oczywiście bez spoilerów, tylko ogólniki).
Czuję OGROMNY niedosyt. To nie jest tak, że uważam cały sezon jako słaby, po prostu kilka ostatnich odcinków to niesamowicie niewykorzystany potencjał. Twórcy zarówno w poprzedniej serii, jak i w tej zaczęli wiele ciekawych wątków, które można było fajnie pociągnąć i odpowiednio zakończyć w końcowych epizodach. Niestety, większość z nich w ogóle nie doczekała się rozwiązania, wiele kwestii zostało porzuconych zupełnie bez wyjaśnienia, co niesamowicie mnie rozczarowało. Podobnie z resztą, jak ostateczne zakończenie głównego wątku, które w moim odczuciu nie wyczerpało tematu. Odnoszę wrażenie, jakby cały ostatni odcinek został nagrany, jak jeszcze twórcy mieli nadzieję na kolejny sezon, a po ogłoszeniu decyzji nagle dorzucili ostatnią scenę, żeby to jakoś zamknąć. No cóż, mnie takie rozwiązanie bardzo zasmuciło, bo o ile pierwsza połowa tego sezonu całkiem trzymała poziom, to parę ostatnich odcinków pozostawia niesmak.
Może gdyby sezon trzeci był ostatnim, wyglądałoby to lepiej?
Mimo tego jako całokształt „Reign” prezentuje się naprawdę fajnie, oczywiście jeśli rozpatrujemy to jako serial czysto rozrywkowy, oparty na historii Marii Stuart. Jeśli jesteście ciekawi mojej ogólnej opinii o pierwszych trzech sezonach to zapraszam tutaj.
Oglądaliście któryś z tych seriali? Co o nich myślicie? Chętnie wymienię się z Wami szczegółowymi spostrzeżeniami na ich temat, nawet ze spoilerami, tylko wtedy zaznaczcie to odpowiednio wcześniej 🙂
Co fajnego udało się Wam ostatnio obejrzeć? Jakie inne seriale polecacie?
Koniecznie dajcie znać w komentarzach 🙂