Jeśli już jakiś czas ze mną jesteście, to prawdopodobnie wiecie, że lubię twórczość Sary J. Maas. Jej „Dwór mgieł i furii” należy do grona moich ulubionych książek, a cały ten cykl jest jedną z moich najukochańszych serii. Jednak w stosunku do „Szklanego tronu” mam nieco mieszane uczucia. O ile dwa pierwsze tomy całkiem mi się podobały, to te, które ostatnio się ukazały mnie nie zachwyciły. Kiedy dowiedziałam się, że zamiast premiery zwieńczenia serii, autorka zdecydowała się wydać tom, którego wydarzenia mają miejsce w tym samym czasie, co akcja piątej części – historię Chaola, który przybywał wtedy w Antice, na Południowym Kontynencie – nie wzbudziło to we mnie zbyt dużej ekscytacji. Nie widziałam potrzeby czytania tej opowieści, bo nie byłam specjalnie ciekawa losów zarówno tego bohatera, jak i Nesryn. Jednak kiedy zbliżał się już czas polskiej premiery, zdecydowałam się przeczytać tę historię. Podchodziłam do niej bez praktycznie żadnych oczekiwań i byłam przygotowana na to, że może nie przypaść mi do gustu.

Okazało się jednak, że „Wieża świtu” całkowicie mnie wciągnęła i zachwyciła pod wieloma aspektami, przez co nie byłam w stanie oderwać się od tej historii!

wieza2

Chaol Westfall i Nesryn Faliq wyruszają w podróż do starego i pięknego miasta Antica. Były kapitan Gwardii Królewskiej ma nadzieję, że któraś ze słynnych uzdrowicielek z Torre Cesme przywróci mu władzę w nogach. Uleczenie to jednak tylko część planu. Oto na tronie zasiada wszechpotężny kagan, którego Chaol ma za zadanie nakłonić do wzięcia udziału w wojnie.
Jednak to, co czeka Chaola i obecną kapitan Gwardii Królewskiej Nesryn, przekroczy ich najśmielsze oczekiwania. Kluczem do powodzenia misji może okazać się niepozorna uzdrowicielka Yrene i informacje, które bohaterowie zdobędą podczas pobytu w pałacu. (źródło)

„Wieża świtu” skupia się wokół Chaola i Nesryn, którzy w wyniku wydarzeń z poprzedniego tomu trafili do Antiki, aby zrealizować wyznaczone przez wyjazdem zadania. Na dobrą sprawę są oni jedynymi dotychczas znanymi nam bohaterami, którzy pojawiają się w tej części. Nie znajdziemy tu Aelin i Rowana (z czego bardzo się cieszyłam) ani Manon i Doriana (w ich przypadku było mi trochę smutno). Spodziewałam się, że przez skupienie całej fabuły tylko wokół Chaola i Nesryn – którzy niekoniecznie mnie fascynowali – będę się nudzić podczas lektury. Ma szczęście nic takiego nie miało miejsca. Maas nadrobiła brak głównych postaci wprowadzając grono innych, intrygujących osób. Wśród nich spotykamy zarówno kagana (władcę terytorium, na którym znajdują się bohaterowie) i jego rodzinę, jak i uzdrowicielki z Torre Cesme oraz przedstawicieli rukhin (kim są dowiecie się w trakcie lektury). Wszyscy oni są genialnie wykreowani – jak z resztą z reguły ma to miejsce w powieściach tej autorki.

Odniosłam jednak wrażenie, że w trakcie pisania „Wieży świtu” Maas naprawdę dała z siebie wszystko. O ile (jak już wcześniej wspomniałam) w poprzednich tomach losy Chaola i Nesryn były mi obojętne, to w trakcie lektury tej części już po kilku rozdziałach uległo to zmianie. Wraz z biegiem stron coraz bardziej angażowały mnie kolejne wydarzenia i nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam prawdziwie ich lubić. Bardzo podobna sytuacja miała miejsce w przypadku postaci, które pierwszy raz pojawiły się w tej powieści – Yrene i Sartaqa. Na samym początku nie byłam pewna swojego stosunku do nich, ale już kilkanaście stron dalej stałam się ich fanką. Zostali oni również świetnie wykreowani – mieli fenomenalnie stworzone charaktery, ukształtowane przez wydarzenia z przeszłości i wszystkie decyzje, które podejmowali, były jasno umotywowane. Uwielbiam takich kompletnych, zdecydowanych bohaterów i dzięki temu mogłam czerpać ogromną przyjemność z poznawania ich losów, które nie raz przyprawiały mnie o szybsze bicie serca.

wieza

Skoro już jesteśmy przy postaciach, to nie mogę nie wspomnieć o romantycznych relacjach łączących bohaterów. Sarah J. Maas ma talent do budowania wątków miłosnych w swoich powieściach, czego już nie raz dowiodła. Tak jak w przypadku „Dworu mgieł i furii”, w „Wieży świtu” kompletnie zaangażowałam się w uczucia łączące poszczególne osoby. Zostało to poprowadzone w idealny dla mnie sposób, przez co byłam usatysfakcjonowana każdą sceną im poświęconą. Całkowicie zakochałam się w tym aspekcie historii i myślę, że wszystkim miłośniczkom romansu również przypadnie on do gustu <3

Jeśli chodzi o samą fabułę „Wieży świtu”, to tutaj też nie mam nic do zarzucenia. Bardzo szybko udało mi się wciągnąć w akcję, a liczne nieprzewidywalne wydarzenia nie pozwoliły mi odłożyć książki na bok. Miałam ochotę tylko czytać i czytać, zupełnie nie przerywając lektury, co niestety skutecznie uniemożliwiła mi szkoła. W każdej wolnej chwili starałam się wracać do książki i planując czytanie (najczęściej) na pół godziny wieczorem, kończyłam około pierwszej w nocy, nie przejmując się zupełnie porannym sprawdzianem z chemii czy biologii.

W trakcie poznawania każdej powieści staram się oszacować przypuszczalny bieg dalszej fabuły, a następnie sprawdzam, czy moje przewidywania okazały się słuszne. Nie inaczej wyglądała sytuacja w przypadku „Wieży świtu”. Szybko stworzyłam sobie w głowie prawdopodobny sposób rozwiązania akcji i byłam przekonana, że on się sprawdzi. Okazało się jednak, że nie został on zrealizowany w żadnym momencie. Rozwój fabuły tak mnie zaskoczył, że często nie mogłam uwierzyć w to, co czytam (oczywiście w pozytywnym sensie). Zupełnie nie czułam upływających kartek i cała powieść – licząca 840 stron – minęła mi w mgnieniu oka, a po zakończeniu dalej miałam ochotę na więcej.

wieza3

Swego rodzaju miarą mojego odbioru książki jest dla mnie to, jak długo po jej zakończeniu wracam w myślach do sytuacji, które miały w niej miejsce. „Wieżę świtu” skończyłam w środę i w dalszym ciągu łapię się na tym, że ilekroć spojrzę na okładkę tej powieści mam ochotę przeczytać ją jeszcze raz. Takie uczucie nie jest w moim przypadku częste, podobnie jak zaznaczanie fragmentów kolorowymi zakładkami. Na palcach jednej ręki mogę wyliczyć powieści, które są nimi oznaczone, a „Wieża świtu” trafiła do tej grupy jeszcze zanim skończyłam czytać całość. Tym samym stała się moja ulubioną częścią „Szklanego tronu” i dołączyła do grona najlepszych powieści, po jakie miałam okazję sięgnąć w tym roku.

Oczywiście, jeśli ktoś chce, to może znaleźć w tej historii kilka wad i jestem tego całkowicie świadoma. Mnie jednak ta książka zaczarowała na tyle, że w ogóle ich nie dostrzegałam. Mogę z czystym sercem polecić Wam „Wieżę świtu”. Jeśli lubicie twórczość Sary J. Maas to myślę, że ta powieść powinna Wam się spodobać. Nawet w przypadku, gdy (tak, jak ja) nie jesteście zachwyceni serią „Szklany tron” (i wolicie „Dwór cierni i róż”), spróbujcie dać szansę najnowszemu tomowi tego cyklu. Może Wam też się spodoba? 🙂


Mieliście okazję już czytać jakąś książkę Sary J. Maas? Które tytuły z jej dorobku lubicie najbardziej? Macie ochotę sięgnąć po „Wieżę świtu”? A może już to zrobiliście? Koniecznie dajcie znać w komentarzach, chętnie poznam Wasz punkt widzenia 🙂

Wydawnictwo Uroboros

Wydawnictwo Uroboros