Jeśli jakiś czas ze mną jesteście, to zapewne wiecie, że już od lat jedną z moich ukochanych serii fantasy są „Zwiadowcy” Johna Flanagana. Mam do tego cyklu szczególny sentyment, gdyż od od niego zaczęła się moja przygoda z tym typem literatury. Losy Willa, Halta i reszty bohaterów towarzyszą mi niezmiennie od wielu lat, za każdym razem wywołując tak samo pozytywne odczucia. Po lekturze każdego z tomów z niecierpliwością czekam na kolejny i nie inaczej było w tym przypadku. Część trzynasta – „Klan Czerwonego Lisa” – pozostawiła nierozwiązaną akcję z zapowiedzią dalszego ciągu w „Pojedynku w Araluenie”. Parę dni temu udało mi się nareszcie sięgnąć po tę powieść i teraz pragnę podzielić się z Wami moimi wrażeniami po jej lekturze.

Król Duncan i jego córka, księżniczka Cassandra, są uwięzieni w południowej wieży zamku Araluen. Daleko na północy niewielki oddział Sir Horace’a oraz dowódca Korpusu Zwiadowców Gilan tkwią w starym forcie oblężonym przez Klan Czerwonego Lisa. Młoda zwiadowczyni Maddie musi dotrzeć do drużyny Czapli i przekonać jej przywódcę Hala, by ruszyli na pomoc Horace’owi i Gilanowi. (źródło)

Fabuła „Pojedynku w Araluenie” jest bezpośrednią kontynuacją wydarzeń, które miały miejsce w „Klanie Czerwonego Lisa”. Nasi bohaterowie są postawieni w bardzo trudnej sytuacji i muszą znaleźć z niej wyjście, co wymaga od nich wielu umiejętności i zaangażowania. Mimo że poprzednią część cyklu czytałam w wakacje, nie miałam najmniejszego problemu z odnalezieniem się w akcji tej powieści. Autor pisze w taki sposób, że nie da się odczuć jakiegokolwiek poczucia zagubienia – o wszystkich kluczowych dla fabuły wydarzeniach wspomina mimochodem w sytuacjach, które tego wymagają. Dzięki temu czytelnik bez żadnego problemu może szybko i płynnie wciągnąć się w akcję.

Główne role w tej historii grają dobrze znane wszystkim wielbicielom serii postacie. Na pierwszy plan wychodzi Maddie, młoda zwiadowczyni. O ile w pierwszym tomie, w którym się pojawiła (dwunastym) niezmiernie mnie irytowała, to na szczęście tym razem sytuacja była zupełnie inne. Dziewczyna została pozbawiona wszystkich denerwujących cech, które wcześniej ją charakteryzowały i dzięki temu mój stosunek do niej uległ zmianie. Udało mi się – ku własnemu zaskoczeniu – ją polubić i kibicowałam jej przez cały czas trwania wydarzeń. W tej powieści jednak śledzimy nie tylko momenty, w których czynny udział bierze Maddie, ale również mamy do czynienia z Horace’m, Gilanem i Cassandrą. Jeśli ktoś z Was liczył na obecność Willa lub Halta, to niestety muszę Was zasmucić – pierwszy z nich pojawia się może na trzech stronach, a drugi jest tylko czasami wspominany w rozmowach. Trochę mnie to rozczarowało, ale dzięki poświęceniu sporej ilości miejsca Gilanowi i Horace’owi – których uwielbiam – ten brak za bardzo mi nie doskwierał.

Podobnie, jak w „Klanie Czerwonego Lisa”, również w „Pojedynku w Araluenie” pojawiają się bohaterowie innej serii Flanagana. Znani z „Drużyny” Hal, Stig i ich przyjaciele zyskują w tej powieści sporo miejsca. Odgrywają oni dużą rolę w mających tu miejsce wydarzeniach, co całkiem przypadło mi do gustu. Mimo że nie czytałam drugiej serii tego autora w całości, to okazało się, że jej dokładna znajomość nie jest konieczna do pełnego zrozumienia tej historii. Za tak umiejętne połączenie swoich dwóch cykli autorowi należą się gratulacje.

Styl, jakim posługuje się Flanagan w swoich powieściach na pierwszy rzut oka nie wydaje się być wyjątkowy. Jednak każda osoba, która kiedykolwiek miała do czynienia z jego książkami może stwierdzić, że z jakiegoś trudnego do jednoznacznego określenia powodu czyta się je ekspresowo. Sposób pisania autora ma w sobie „to coś”, powodujące, że przez kolejne strony się po prostu płynie. Każdy tomów „Zwiadowców” liczy sobie około pięćset stron, a mimo to całą powieść można pochłonąć niemal na raz. Również „Pojedynek w Araluenie” nie jest odstępstwem  od tej reguły – całość tak wciąga, że jej przeczytanie zajęło mi tylko parę godzin.

Ta powieść spełniła wszystkie oczekiwania, które miałam przed rozpoczęciem lektury. Utrzymano ją na tym samym poziomie, co poprzedni tom, dzięki czemu prawie w ogóle nie odczułam przerwy, która dzieli daty wydania trzynastego i czternastego tomu. Czytało mi się ją tak lekko, jakbym dopiero co odłożyła na bok poprzedni tom. Autor po raz kolejny zaserwował mi powrót do ukochanego świata i spowodował, że na kilka godzin znowu wniknęłam w wykreowane przez niego realia. Seria „Zwiadowcy” w dalszym ciągu pozostaje jedną z moich ulubionych i z wielką chęcią będę wyczekiwała kolejnych jej części. Może czternasty tom nie reprezentuje tak wysokiego poziomu, jak pierwsze dziesięć, ale mimo to uważam, że każdemu wielbicielowi tej serii „Pojedynek w Araluenie” powinien się spodobać. Ja jestem bardzo zadowolona z lektury i nie pozostaje mi nic innego, jak z całego serca polecić Wam nie tylko tę książkę, ale i cały cykl „Zwiadowcy” <3 Jeśli lubicie fantasy, to raczej nie odłożycie tych książek rozczarowani.


Słyszeliście o tej serii? Czytaliście któryś z tomów? Planujecie sięgnąć po „Pojedynek w Araluenie”? Koniecznie dajcie znać w komentarzach 🙂

Wydawnictwo Jaguar

Wydawnictwo Jaguar