W moim czytelniczym bilansie z ostatnich paru lat nie ma zbyt wielu książek, które opierałyby się na mitologii. Pamiętam, że kiedyś miałam okazję czytać pierwsze tomy serii o Percy’m Jacksonie Ricka Riordana, ale nie do końca przypadły mi one do gustu, więc zdecydowałam się porzucić ten cykl. Od jakiegoś czasu jednak mam ochotę na powieść, która w przeznaczony do starszych czytelników sposób wykorzystałaby mitologiczne motywy. Kiedy więc w zapowiedziach wydawnictwa Jaguar zauważyłam „Freję” Matthew Laurence’a, nie mogłam oprzeć się chęci poznania tej historii.

Freja jest mitem. Jest legendą.
W okresie swojej świetności była nordycką boginią miłości, seksualności, magii, piękna, wojny i śmierci. Dowodziła armiami i podbijała królestwa. Była kochana, szanowana i czczona.
Lecz czasy się zmieniły i stała się historią. Teraz zamieszkuje w szpitalu psychiatrycznym na Florydzie i czeka, aż ktoś znowu w nią uwierzy.
Czy Freja XXI wieku znów znajdzie wyznawców, okazję do zaistnienia i zdobycia sławy? (źródło)

freja2

Zarys fabuły umieszczony na okładce nastawił mnie bardzo pozytywnie do tej książki i dał mi nadzieję na to, że trafiłam na historię wyróżniającą się spośród dużej ilości schematycznych opowieści. Pomysł, od którego wychodzi cała fabuła, również wydawał mi się ekscytujący, więc z wielką chęcią zasiadłam do lektury. Po przeczytaniu kilku pierwszych stron mój entuzjazm dalej się utrzymywał, bo dzięki charyzmatycznej głównej bohaterce naprawdę świetnie czytało się „Freję”. Początkowe rozdziały bardzo mi się podobały i zapowiadały interesujący ciąg dalszy. Jak się później okazało, bieg kolejnych wydarzeń nie do końca odpowiadał temu, na co się wcześniej zanosiło

Akcja bowiem potoczyła się w zupełnie inną stronę, niż to przewidywałam i było to dla mnie sporym zaskoczeniem. Myślałam, że autor zdecyduje się pokazać czytelnikowi, jak wygląda codzienne życie bogini we współczesnym świecie, ale jednak Laurence podjął inną decyzję i skupił się na konflikcie Frei z korporacją. Trochę mnie to zasmuciło, bo liczyłam na coś bardziej (oczywiście dla mnie) interesującego.

Właśnie to było prawdopodobnie główną przyczyną tego, że nie udało mi się w tę powieść wciągnąć. Czytało mi się ją przyjemnie, ale nie czułam żadnej ekscytacji opisywanymi wydarzeniami. Mniej więcej w połowie powieści doszłam do wniosku, że bez problemu mogłabym ją odłożyć na bok i pozostawić niedokończoną przez dłuższy czas. Fabuła mnie nie porwała – nie znalazłam w „Frei” żadnego elementu, który by mnie zaciekawił na tyle, że czytałabym dalej bez zastanowienia. Przez tę książkę brnęłam tylko dlatego, że skoro ją zaczęłam, to wypadałoby poznać tę historię do końca. Żadnego innego powodu nie było.

freja1

Nie będę ukrywać, że sięgając po „Freję” miałam nadzieję poznać trochę mitologii. Bardzo interesują mnie skandynawskie mity i jeśli zostałyby przedstawione w tej powieści, to na pewno byłby to duży plus. Niestety, pod tym aspektem trochę się rozczarowałam. Autor co prawda umieścił w swojej książce bohaterów pochodzących z mitologii wielu różnych kultur, ale oprócz ich imion i często objaśnień, czym zajmowało się dane bóstwo nie odnotowałam zbyt wielu informacji. Szkoda, bo przy takiej tematyce potencjał na przedstawienie kilku opowieści był i miejsce w fabule też by się na nie znalazło.

Niewątpliwie największą zaletą tej książki jest jej główna bohaterka. Freja została genialnie wykreowana – autorowi udało się nadać tej postaci odpowiednie dla nordyckiej bogini cechy charakteru, przez co narracja prowadzona z jej punktu widzenia należała do niezwykle przyjemnych. Jest to przede wszystkim ogromnie charyzmatyczna osoba, o dużym poczuciu humoru i sprycie, który nie raz ujawniał się w trakcie kolejnych wydarzeń. Takie bohaterki jak Freja bardzo cenię – pewne siebie, realistycznie myślące i – co również ważne –  pozbawione egoistycznych myśli kobiety.

Jeśli chodzi o postacie drugo- i trzecioplanowe, to w tym aspekcie nie ma nic wyjątkowego. Zarówno śmiertelnicy, jak i bogowie zostali poprawnie wykreowani, jednak nie wiemy o nich za dużo. Może to kwestia długości tej książki (ma tylko nieco ponad 330 stron), ale zabrakło tu miejsca na szersze rozwinięcie ich osobowości. O niektórych – szczególnie negatywnych postaciach – wiemy sporo, ale czuję, że autor mógł ich trochę bardziej rozwinąć by pełniej wyjaśnić motywację ich działań.

freja

W trakcie całej powieści nie odnotowałam zbyt dużej ilości zaskakujących zdarzeń. Pojawiały się bardziej emocjonujące momenty, ale zdecydowanie nie stanowiły one większości fabuły. Część wydarzeń udało mi się przewidzieć, a sama końcówka też mnie mocno nie zaskoczyła. Co prawda ewidentnie nie była ona definitywnym pożegnaniem z tymi bohaterami – ostatni rozdział wskazuje jednoznacznie na to, że autor ma w planach stworzyć kontynuację historii Frei. Na ten moment nie wiem, czy po nią sięgnę. Dużo będzie zależało od tego, w jaki sposób Laurence postanowi dalej pociągnąć fabułę.

„Freja” koniec końców okazała się być dobrą historią, ale próżno w niej szukać jakiś wyjątkowych elementów. Oprócz charyzmatycznej głównej bohaterki ta powieść nie ma nic szczególnego do zaoferowania. To z pewnością przyjemna opowieść  – idealna do poczytania na wakacje. Jeśli szukacie lekkiej, niewymagającej powieści fantasy, w której występuje spora doza humoru, to powieść Matthew Laurence’a powinna spełnić Wasze oczekiwania. Nordyckiej mitologii dzięki niej co prawda nie poznacie, ale możecie miło spędzić z tą opowieścią czas, szczególnie, jeśli przymkniecie oczy na jej wady.


Słyszeliście o tej powieści? Macie ją w planach czy może to historia zupełnie nie dla Was? Koniecznie dajcie znać w komentarzach 🙂

Wydawnictwo Jaguar

Wydawnictwo Jaguar