O mojej miłości do serii „Zwiadowcy” Johna Flanagana pisałam już tu na blogu wielokrotnie. Powieści z tego cyklu były jednymi z pierwszych książek fantasy, które przeczytałam i to one w dużym stopniu przyczyniły się do tego, że teraz tak bardzo lubię ten gatunek. Swego czasu pochłaniałam każdy tom stworzony przez tego autora i jeszcze bardziej wciągałam się w wykreowany przez niego świat. Kiedy ukazała się część jedenasta, nie spodziewałam się, że będzie mi jeszcze dane przeczytać dalszy ciąg przygód tych bohaterów. Flanagan zdecydował się jednak po przeskoku czasowym kontynuować serię, co ogromnie mnie ucieszyło. Jednak dwunasta część nie do końca spełniła moje oczekiwania – była dużo słabsza od poprzednich i wprowadzała postać, która zbytnio nie przypadła mi do gustu. Jak było tym razem, w przypadku trzynastego tomu?

Maddie większość swojego czasu poświęca szkoleniu się na zwiadowcę – pod okiem legendarnego Willa Treaty’ego uczy się łucznictwa, rzucania nożem, sztuki podchodów oraz walki wręcz.
Na jeden miesiąc w roku musi jednak wrócić do domu i stać się księżniczką Madelyn. Maddie, zmuszona zachować swoje powiązania ze zwiadowcami w tajemnicy, nudzi się w zamku, szczególnie kiedy dowódca zwiadowców, Gilan, oraz sir Horace wyjeżdżają, by zbadać sprawę niepokojów na północy kraju.
Gdy jednak Maddie odkrywa wskazówki świadczące o tym, że Zamkowi Araluen może zagrażać niebezpieczny spisek, wie, że jej rodzina znajduje się w niebezpieczeństwie. Czy uda się pokrzyżować plany zdrajców, zanim dostaną się do Zamku Araluen? Kim jest mężczyzna w lisiej masce? (źródło)

zwiadowcy1

Już od pierwszych stron tej powieści poczułam, że wracam do świata dobrze mi znanego i będącego jednym z moich ulubionych. Od razu po rozpoczęciu lektury wciągnęłam się w historię dzięki klimatowi, jaki stworzył Flanagan na kartach tej książki. Fabuła już od początkowych rozdziałów zaangażowała mnie niemiłosiernie, podobnie, jak w przypadku poprzednich historii tego autora. Kolejne wydarzenia następowały po sobie coraz szybciej, wraz z biegiem stron prowadząc akcję do przodu. W „Klanie Czerwonego Lisa” mamy do czynienia ze spiskiem, który ma na celu zmianę rządów w Araluenie i to właśnie ten wątek stanowi oś całej akcji. Okryty jest on nutką tajemnicy i wprowadza element zagadki do fabuły, która już i tak obfituje w wiele zwrotów akcji. I mimo że szybciej domyśliłam się, jaki będzie główny plot twist, to i tak w żaden sposób nie osłabiło to przyjemności, jaką czerpałam z lektury.

W tej powieści spotykamy większość bohaterów znanych z poprzednich tomów serii. Już od lat uwielbiam ich wszystkich, z Haltem i Willem na czele. Co prawda w tej części tych dwóch było bardzo mało (szczerze mnie to zasmuciło), ale za to autor zrekompensował mi ich brak obecnością Gilana i Horace’a, o których mogłabym czytać w nieskończoność. Ci bohaterowie budzą moją sympatię już od pierwszego momentu, kiedy ich poznałam i na przełomie kilku lat zupełnie się to nie zmieniło. Dalej należą oni do moich ulubieńców i w trakcie czytania tego tomu tylko się utwierdziłam w tym przekonaniu.

W poprzedniej części Flanagan wprowadził do tej serii nową bohaterkę – księżniczkę Madelyn. Już chwilę po pojawieniu stała się ona pierwszą osobą wykreowaną przez tego autora, która mnie irytowała. W skuteczny sposób osłabiła ona przyjemność, którą czerpałam z lektury „Królewskiego zwiadowcy” i jeszcze przed sięgnięciem po „Klan Czerwonego Lisa” bałam się, że w przypadku tej książki będzie podobnie. Na szczęście, Maddie w tym tomie dojrzała i przestała zachowywać się w denerwujący sposób. Ku swojemu zaskoczeniu, po kilku rozdziałach nawet zaczęłam ją lubić! Ukazanie jej jako głównej bohaterki tym razem zupełnie mi nie przeszkadzało.

zwiadowcy2

Oprócz wcześniej znanych z cyklu „Zwiadowcy” postaci, w „Klanie Czerwonego Lisa” mamy do czynienia również z osobami charakterystycznymi dla „Drużyny”, drugiej serii Flanagana. Dotychczas przeczytałam z niej tylko parę tomów, ale mimo to bez problemu rozpoznałam ich, kiedy tylko się pojawili. Z uśmiechem na ustach przyjęłam takie połączenie tych dwóch serii, bo bardzo pozytywnie mnie ono zaskoczyło. Przy okazji mam motywację, żeby w końcu nadrobić przygody Skandian z „Drużyny”.

„Klan Czerwonego Lisa” wciąga tak mocno, że kolejne kartki przewraca się niemal w mgnieniu oka. Styl tego autora jest tak lekki, że rozdziały pochłania się w zawrotnym tempie. Mimo że – jak każda jego powieść – również ta książka liczy sobie około 400 stron, to w trakcie czytania zupełnie nie czuć ich upływu. To tytuł, który można bez większego wysiłku zacząć i skończyć tego samego dnia. Nie radzę jednak robić tego za szybko, bo zakończenie powoduje, że ma się ochotę zaraz sięgnąć po kontynuację, na którą jeszcze musimy trochę poczekać. Ja najchętniej od razu poznałabym dalsze losy tych bohaterów…

Jedynym negatywnym aspektem, który muszę skomentować, jest oprawa graficzna tej książki. Od lat już zbieram na półce całą serię w miękkich okładkach i wszystkie one zostały wykonane w tym samym stylu. Niestety, „Klan Czerwonego Lisa” poważnie się od nich odróżnia swoim wyglądem i nie pasuje do poprzednich tomów. Nie wiem, dlaczego wydawnictwo zdecydowało się zmienić oprawę przy trzynastej części, ale trochę mnie to zasmuciło.

zwiadowcy

„Klan Czerwonego Lisa” jest znakomitą kontynuacją serii „Zwiadowcy”. Przypadł mi do gustu znacznie bardziej, niż poprzedni, dwunasty tom tego cyklu. Ta książka zapewniła mi powrót do ukochanego świata i uwielbianych przeze mnie już od lat bohaterów. Nie mogę się już doczekać kontynuacji i jestem pewna, że sięgnę po każdą część tej serii, jaka powstanie i zostanie wydana w Polsce. O przygodach tych postaci mogłabym czytać bez końca <3


Słyszeliście o tej serii? Czytaliście któryś z tomów „Zwiadowców”? Co sądzicie? A może dopiero planujecie sięgnąć po ten cykl? Będzie mi bardzo miło, jeśli podzielicie się swoją opinią w komentarzach 🙂

Wydawnictwo Jaguar

Wydawnictwo Jaguar